Nagłe niespodziewane odejście wybitnej dziennikarki i publicystki Janiny Paradowskiej przyjąłem ze smutkiem starego człowieka, 81. Który w dziennikarstwie tkwił przez 30 lat.
Janinę Paradowską poznałem w 1967 roku, gdy pracowała w „Kurierze Polskim’’. Przyjechała do Zielonej Góry, żeby napisać artykuł o kulturze, o środowisku literackim, w ogóle o Ziemi Lubuskiej.
Spotkaliśmy się przy stoliku w Klubie Dziennikarza. Mile wspominam tamtą rozmowę. Kiedy ukazał się artykuł w „Kurierze Polskim” przeczytałem, że początkujący literat Zbigniew Ryndak pisze w „Gazecie Zielonogórskiej” kilkanaście informacji dziennie. Podtekst był taki, że piszę za mało prozy, albo wcale. Tu uwaga red. Paradowskiej była słuszna.
Liczba informacji też prawdziwa. Gazeta miała kilka mutacji terenowych. Wyjazdów i pracy było więc co niemiara.
Nie ja pierwszy doszedłem do wniosku, że nie da się uprawiać etatowego dziennikarstwa z jednoczesną twórczością literacką.
Janina Paradowska profesjonalistka w każdym calu, wielokrotnie nagradzana, reprezentowała dziennikarstwo rzetelności i prawdy.
Na koniec refleksja najważniejsza. Dziennikarskie dokonania rozpływają się w mroku czasu. Jakże często za prawdziwe dziennikarskie serce, dziennikarz wyrzucany jest z pracy na ulicę, bo władzy nie podobało się to, co pisał.